Chciałabym opowiedzieć o terapii chłopca, który ma bardzo obszerną historię medyczną, począwszy od zaburzeń podstawowych, przez operację na skutek wypadku samochodowego, jednak spojrzymy na niego przez pryzmat jego niepełnosprawności ruchowej. Znam go 6 lat, przez prawie cały ten czas prowadziłam terapię chłopca, dopiero w ciągu ostatniego roku nasze drogi się rozeszły, by w tym miesiącu spotkać się ponownie.
POLECAMY
Filar pierwszy: relacja
Z chłopcem miałam bardzo mocno ugruntowaną relację. On doskonale znał mój głos, mój dotyk, mój zapach. Jestem osobą, która też zawsze żartuje w ten sam sposób i powtarza ten sam żart kilkukrotnie, więc gdy tylko chłopiec pojawił się w moim gabinecie, przerobiliśmy naszą „rutynę powitalną”, on się roześmiał, więc wiedziałam, że możemy zaczynać. Było to dla mnie niezmiernie ważne, ponieważ znajdowaliśmy się w całkowicie nowym dla niego miejscu. Strach przed nowym, nieznanym widać było u niego chociażby podczas wchodzenia po schodach – obecnie, żeby się do mnie dostać, trzeba pokonać wiele schodów. W znanych warunkach chłopiec wchodzi, współuczestnicząc, tym razem blokował ruchy, nie pomagał tak mocno jak dotychczas. Wejście zajęło dwukrotnie więcej czasu, zejście graniczyło z cudem. W związku z tym na początku chciałam dać mu tyle czasu, ile tylko potrzebował. Nawet 50 minut? Całe zajęcia? Owszem. Nawet 50 minut. I gdyby w tej 50. minucie się roześmiał, byłyby to cudowne zajęcia zakończone sukces...